niedziela, 1 grudnia 2013

Nowy Meksyk

New Mexico.... dotarliśmy tam późno w nocy... prosto z Arizony. Nasze zwiedzanie zaczęliśmy od północy stanu kierując się na południe. Odwiedziliśmy Bandelier National Monument, Los Alamos, Albuquerque, Las Cruces, White Sands National Monument i Lincoln.  Po czym odbiliśmy na wschód w poszukiwaniu śladów UFO w Roswell.
Nigdy nie byliśmy w Meksyku, ale cały stan sprawiał wrażenie jak byśmy byli bardziej tam niż w USA. Ludzie między sobą mało gdzie rozmawiali po angielsku. Domy, restauracje wzorowane na styl meksykański. Nawet znaki na drogach opisane były po hiszpańsku.
Jako pierwsze odwiedziliśmy Los Alamos i okolice. To tam w wielkiej tajemnicy w rządowym laboratorium skonstruowano pierwszą na świecie bombę atomową. Obecnie powstało muzeum, w którym prześledziliśmy historię Projektu Manhattan. Znajdują się tam również repliki Fat Man i Little Boy, bomb zrzuconych na Hiroszimę i Nagasaki. Nieopodal mieści się Bandelier National Monument. Naturalnie utworzone jaskinie w zboczach gór, dawniej zamieszkiwane przez tamtejsze plemiona Indian. Wdrapaliśmy się po drabinach do najwyżej położonych jaskiń. Rozciągał się z nich przepiękny widok na dolinę i płynący u podnóża potok.

Bandelier National Monument

Mały potoczek

Jaskinie w skałach

Ruiny budowli Indian

Ola na drabinie

Indiańskie domki ;)

Wysoko w skałach ;)

Po powodzi...

Wspinaczka po drabinkach (bez licencji drabiniarza;-) )

Wracamy :D

Fat Man


W Albuquerque zatrzymaliśmy się tylko na chwilę. Musieliśmy zobaczyć ogromną wystawę grzechotników - American International Rattlesnake Museum. Okazy tam zgromadzone (całe szczęście trzymane za grubą szybą w terrariach) pochodziły z różnych zakątków USA i świata. Zazwyczaj leniwie wygrzewały się pod lampami lub wykonywały drobne ruchy. Jeden z nich był wyjątkowo agresywny i szykował się do ataku. Mogliśmy zobaczyć jak trzęsie swoją grzechotką.

Wąż

Żółwik ;)

Grzechotnik trzęsący ogonem


Czekała nas długa droga na południe do miejscowości Las Cruces. Nie mogliśmy się zdecydować czy będziemy przekraczać granice z Meksykiem, żeby zobaczyć przygraniczne miasteczko Juarez. Ubezpieczenie na nasze auto nie obejmuje wyjazdu za południową granicę USA. Musielibyśmy zostawić auto w Stanach i pieszo lub czymkolwiek innym dostać się na drugą stronę. Ostatecznie postanowiliśmy tego nie robić. Przecież do Meksyku można udać się w przyszłości na kolejną wyprawę.
Jako, że nie mogliśmy spróbować prawdziwej kuchni w Meksyku, zaczęliśmy poszukiwania dobrej meksykańskiej knajpki po stronie USA. Przewodnik Lonely Planet nie pierwszy raz doprowadził nas do miejsca ze smacznym jedzeniem, miłą obsługą i doskonale urządzonym wnętrzem. Restauracja z zewnątrz zupełnie niepozorna, w środku.... kilka sal o różnym wystroju, wszystko w meksykańskim stylu, kelnerki ubrane w suknie meksykańskie, wszystko pełne barw i kolorów, na ścianach rozwieszone suszone papryczki chili, do tego kominek i świąteczne ozdoby. Nachosy serwowane w nielimitowanych ilościach z sosem salsa. Ola zamówiła zestaw różnych potraw na jednym talerzu. Artur zjadł ogromny stek. Jedzenia było tak dużo, że poprosiliśmy o pudełka i zabraliśmy, co zostało na wynos. Doskonały lunch następnego dnia.

Stek :)

Świąteczny wystrój knajpki

Kelnerka 

Jedna z sal

Święta jak w Meksyku

Przy kominku

Niepozorny wygląd z zewnątrz


White Missile Test Center Museum - teren wojskowy. Miejsce gdzie testowane są wszelkiego rodzaju rakiety. W 1945 roku zdetonowana tam została pierwsza bomba atomowa Trinity. Miejsce udostępniane jest również dla NASA. W 1982 z powodzeniem wylądował tam wahadłowiec Columbia.
Cały teren jest ogrodzony i pilnie strzeżony. Wejść można jedynie do muzeum rakiet i to po okazaniu dokumentów na bramie. Zdjęcia zakazano nam robić tylko w stronę gór. Po drugiej stronie znajdują się obiekty wojskowe, które raczej nie powinny być fotografowane. Szczególnie nie zwracaliśmy na to uwagi i mimo ciągłego obserwowania przez kamery nikt nam nie zwrócił uwagi, że coś robimy nie tak ;).

Widok z Rest Area

Wjazd na teren wojskowy

Beczki z ekwipunkiem

Rakietki ;)

Inne wynalazki... ;)

Więcej rakietek :)


Kolejnym miejscem w okolicy i o podobnej nazwie jest White Sands National Monument. Białe jak śnieg piaski pustyni. Kolejny, całkowicie odmienny krajobraz podczas naszej wyprawy. Zaparkowaliśmy auto i wdrapaliśmy się na wydmy. Porobiliśmy mnóstwo zdjęć na białym tle. Oczywiście biegi, podskoki... zabawy nie brakowało. Słońce odbijało się od białego pisaku i raziło w oczy, zimno też nie było... a przecież to już końcówka listopada ciekawe jak jest tam w środku lata ;).

Białe piaski

Cieplutko ;)

Nie obyło się bez podskoków

....i więcej podskoków

;-)))

Skoki ;)


Po odwiedzinach na białej jak śnieg pustyni pojechaliśmy dalej... Po drodze zupełnie przypadkiem napotkaliśmy Największą Pistację na Świecie. Umiejscowiona jest tuż przy farmie pistacji. Przejechaliśmy obok tego i dopiero po chwili dotarło do nas, co to za miejsce. Zawróciliśmy i 2 minuty później byliśmy w środku i "próbowaliśmy" pistacje. Uwielbiamy te orzechy i zazwyczaj jedliśmy je tylko solone, tym razem posmakowaliśmy ich w przeróżnych smakach. Czerwone chili, zielone chili, na słodko, z karmelem, z pieprzem, w sosie BBQ, czosnkowe, i wiele, wiele innych. Przez dobre 20 minut wcinaliśmy "próbki" pistacji. W końcu wypadało to zostawić i zacząć udawać zainteresowanych zakupem. Obeszliśmy sklep dookoła, ceny raczej normalne jak wszędzie, mimo to zdecydowaliśmy się na duuuży worek pistacji, co byśmy mieli co skubać w drodze ;).

Największa pistacja ;D

Lincoln Town. Następna atrakcja dnia. W miasteczku, w dawnych czasach dochodziło do wielu strzelanin... jak to bywało na ówczesnym Dzikim Zachodzie. Bill the Kid po udziale w jednej z nich stał się legendą. Miasteczko posiada również malutkie więzienie, z którego Billemy udało się uciec. Wszystko wygląda tam jak za starych dobrych czasów, no może poza tym, że strzelaniny już się tam nie zdarzają.

Więzienie w Lincoln

Ola czeka na Billy the Kida

Poczta

Kościółek


Wieczorem dotarliśmy do Roswell. Spędziliśmy tam noc w jednym z moteli. Pogoda diametralnie się zmieniła... Pojawił się silny wiatr i temperatura gwałtownie spadła, nadciągał zimny front, o którym ostrzegały wszystkie stacje telewizyjne. Na kolejne 3 dni w Nowym Meksyku i Teksasie przewidywana była zimowa pogoda.
Rano tuż po śniadaniu udaliśmy się na poszukiwania UFO, tzn. może tak nie od razu... Artur bardzo chciał kupić sobie kowbojskie buty. Jechaliśmy od sklepu do sklepu z zapytaniami o takie buty i gdzie kupić najlepsze w przystępnej cenie. Jak już było coś ciekawego, to oczywiście nie było rozmiaru. Po kilku godzinach poszukiwań odpuściliśmy... przecież jedziemy do Teksasu tam na pewno będą.
Przyjechaliśmy tam przecież na spotkanie z przybyszami z kosmosu. Miejscowi twierdzą, że właśnie w okolicach Roswell w roku 1947 rozbiło się UFO. My udaliśmy się w miejsca, w których do dziś zobaczyć można pozostałości po przybyciu obcych. Zrobiliśmy sobie zdjęcia z istotami pozaziemskimi. Oczywiście wszystko z przymrużeniem oka i z humorem ;). Późnym popołudniem wyjechaliśmy z miasteczka w stronę Teksasu...

Roswell

Kosmita

Zaznaczyliśmy na mapie skąd przybywamy

Statek kosmiczny ;)

Ola z ufoludkiem

Grilowanko

Ufoludki ;)

Piwko prosto z kosmosu ;)

Operacja

No to nas załatwili ;)))


3 komentarze:

  1. Na mapie zaznaczyliście Polska , a maleńkie miejscowości S i Z ? jjj

    OdpowiedzUsuń
  2. Na mapie zaznaczyliśmy dwoma pinezkami dwie maleńkie miejscowości na S (zielona pinezka) i Z (żółta pinezka) ;)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Artur stek smakował chyba Tobie , wyglądał apetycznie. BL

    OdpowiedzUsuń