Po bardzo udanej nocy, spało się tak dobrze, że zaspaliśmy 2 godziny, wstaliśmy o 8 a nie tak jak planowaliśmy o 6 i dzięki temu złapaliśmy wszystkie możliwe korki przed San Francisco ;). Podróż do Muir Woods National Monument trwała o półtorej godziny dłużej niż pokazywał GPS.
Muir Woods to obszar na którym rosną najwyższe sekwoje na świecie tzw. redwoods. Są one młodsze od sekwoi olbrzymich i smuklejsze, ale osiągają dużo większą wysokość. Wybraliśmy się na krótki szlak, do miejsca, gdzie skupiło się najwięcej okazów. Zobaczyliśmy co najważniejsze i czym prędzej ruszyliśmy do San Francisco.
Muir Woods National Monument
Redwoods (sekwoje)
Najwyższe drzewa na świecie
;)
Olbrzymy :)
Program był już i tak bardzo napięty, a do tego jeszcze doszły problemy na Golden Gate. Nie sprawdziliśmy wcześniej, ale za most najlepiej zapłacić przed wjazdem. Na bramkach nie ma możliwości dokonania opłaty gotówką, kartą ani niczym innym. Są tylko kamery, które sczytują rejestracje. Zatrzymaliśmy się za mostem w budynku administracji i zapytaliśmy, co teraz ;). Było kilka opcji: mogliśmy nic nie robić lub dokonać opłaty przez telefon w ciągu 2 godzin od przejechania mostu. Jako, że auto jest wypożyczone, a nie zarejestrowane na nas, jedyna dostępną opcją w tej sytuacji było wniesienie opłaty przez telefon. Tak też zrobiliśmy.
Jadąc mostem nie było widać tego, że jest nad wodą. Pod nami były chmury ;) tzn. gęsta mgła, ale tylko do poziomu jezdni. Zjechaliśmy na plażę Crissy Field - nasz punkt widokowy na most. Golden Gate nie był całkowicie zasłonięty przez mgłę i udało nam się go sfotografować.
Golden Gate
Most nad nadciągającą mgłą
Śpieszyło nam się do Aquatic Park Bathouse, a szczególnie na Pier 33, skąd odpływają promy do Alcatraz. Najpierw poszukiwania parkingu w przystępnej cenie, później mieliśmy szczęście, że dostaliśmy bilety na ten sam dzień. Za wycieczkę do więzienia trzeba zapłacić $30, trochę dużo, ale w końcu nikt nie siedzi w pace za darmo ;). Gdy wypływaliśmy z portu w San Francisco, było ciepło i słonecznie. W drodze pogoda się zmieniła diametralnie, wyspę otoczyły mgły, wiał silny wiatr i zrobiło się bardzo zimno - wyglądało to, tak jak byśmy na prawdę płynęli tam za karę.
Zwiedzanie wyspy i większości budynków więziennych zajęło nam prawie 2 godziny. Odwiedziliśmy budynki gospodarcze, bloki z celami, stołówkę, spacerniak, biuro naczelnika. Więzienie tak na prawdę nie jest zbyt duże, w szczycie przebywało tam około 300 więźniów. Najsławniejszym z nich był sam Al Capone, którego wsadzono tam za przestępstwa podatkowe. W dniu naszej wizyty, na wyspie przebywał były więzień Alcatraz. W sklepie z pamiątkami można było zakupić jego książkę i poprosić o autograf. Niestety kolejka była tak ogromna, że odpuściliśmy już na wstępie i poszliśmy zwiedzać. Na szczęście pozwolono nam opuścić wyspę, na pamiątkę zabraliśmy tylko metalowy, więzienny kubek.
Alcatraz we mgle
Powitano nas bardzo serdecznie
Alcatraz
No i się doigrał... ;)
Blok B
Upps, sorki.. !!
... te dni tak wolno płyną...
W jednej z cel
Spacerniak
Al Capone
Więzienie
Po powrocie do San Francisco, jeszcze przed zachodem słońca pomaszerowaliśmy na Pier 39. Panuje tam klimat, jak nad naszym polskim morzem, są stragany i knajpki, występy i muzyka z tą tylko różnicą, że na końcu mola mieszkają lwy morskie. Przepięknie pachniały starymi rybami ;). Krzyczały na siebie i skakały sobie do gardeł, nie do końca wiemy czy była to zabawa, czy walka o partnerki ;).
Od rana nie było czasu zjeść, więc wizyta w Chinatown była jak najbardziej na rękę. Przeszliśmy przez chińską bramę i znaleźliśmy się w samym środku ich królestwa. Stragany pachniały "chińszczyzną" (nie mylcie z jedzeniem), ale nie brakowało sklepów z przepiękną chińską porcelaną i antykami. Wybraliśmy jedną z knajpek i zamówiliśmy torbę jedzenia na wynos.
Opuściliśmy klimatyczne San Francisco i w poszukiwaniach dogodnego miejsca noclegowego ruszyliśmy w stronę drogi nr 1, w okolice Santa Cruz. Noc spędziliśmy "3 kroki" od Pacyfiku.
Downtown San Francisco
Pier 39
Jeszcze raz widok na Alcatraz
Lwy morskie
:)
Brama w Chinatown
Artur
Historyczna droga nr 1 wzdłuż wybrzeża prowadzi przez Monterey, Carmel, Big Sur, Santa Barbara do Los Angeles i jeszcze dalej na południe. Droga nieco męcząca, ale widoki wynagradzają wszystko. Są klify, dzikie plaże, skały, lwy morskie w okolicach Carmel, latem podobno widać pływające delfiny. Trasa prowadzi przez słynny most Bixby, często uwieczniany przez malarzy. "Jedynka" prowadziła nas również przez kalifornijskie wioski i ogromne plantacje owoców i warzyw. W przydrożnym straganie zakupiliśmy świeżutkie truskawki, owoce kaki i winogrona. Im dalej na południe temperatura rosła. Postanowiliśmy skorzystać z ostatniej w tym roku możliwości plażowania i w Santa Barbara urządziliśmy sobie piknik nad oceanem. Zrobiliśmy dwie przepyszne sałatki, jedna owocowa, druga warzywna. Pojedliśmy, poleżeliśmy na słońcu i prawie zapomnieliśmy o tym, że nasz "czołg" złapał gumę ;). Wcisnęliśmy puszkę Fix-A-Flat i w razie czego zakupiliśmy pompkę. Poskutkowało i na razie powietrze nie ucieka, mamy nadzieję, że wytrzyma do końca naszej podróży.
Most Bixby
Bixby i my :)
Droga Hwy 1
Nad Pacyfikiem
Klify
Lwy.. :)
Tajemnicza wyspa
Artur szykuje sałatki
Same witaminki ;)
Mniam ;)))
Według naszej zasady, maksymalnie 2 noce w aucie pod rząd i nocleg w hotelu, zatrzymaliśmy się w motelu, w samym centrum Los Angeles. Było to celowe zagranie, liczyliśmy że pozwolą nam zostawić auto na ich parkingu następnego dnia, gdy będziemy zwiedzać Miasto Aniołów. Jak wiemy z doświadczenia parkingi w takich miastach nie są tanie, a i przyjemność ze stania w korkach żadna. Lepiej skorzystać z komunikacji miejskiej. Całodniowy bilet na metro kosztował 6 dolarów (gdy nie były nam już potrzebne, a ich ważność nie upłynęła, odsprzedaliśmy je jeszcze po $2 za sztukę).
Zwiedzanie zaczęliśmy od Grammy Museum i hali Los Angeles Lakers. Następnie odwiedziliśmy Walt Disney Central Hall, Los Angeles City Hall i Union Station, które można zobaczyć w wielu filmach. W całym centrum kręci się ogromna liczba bezdomnych. Chyba w żadnym innym odwiedzonym przez nas wcześniej mieście nie było ich tak dużo. Zbliżała się pora lunchu, a na naszej liście widniało po raz kolejny Chinatown. Zapachniało nam jedzonkiem, wstąpiliśmy do jednej z chińskich "jadłodajni" i znowu wyszliśmy z torbą pełną smakołyków ;).
Pogoda w Los Angeles nie rozpieszczała. Słońce schowane było za gęstymi chmurami i już prawie udało nam się obalić mit zawsze idealnego, bezchmurnego nieba znanego z filmów. Gdy wyszliśmy na powierzchnię ze stacji metra na Hollywood Blvd, chmury nagle zniknęły. Wyglądało to tak, jak by tylko tam zawsze na zamówienie świeciło słońce. Przespacerowaliśmy się Hollywood Walk of Fame z dwoma tysiącami gwiazd na chodniku obok Kodak Theater i Grauman's Chinese Theater (odciski stóp, rąk i dredów sławnych ludzi). Do pełni szczęścia brakowało nam jeszcze zdjęcia pod "wielkim" napisem HOLLYWOOD.
To już nie taka prosta sprawa. Widać go z niewielu miejsc i jest on tak daleko, że nie sposób zrobić z nim dobre zdjęcie. Ale od czego jest internet. Artur wynalazł wskazówki, jak dotrzeć w miejsce, z którego napis widać o wiele lepiej niż z Hollywood Blvd. Dodatkowym utrudnieniem są znaki ustawione na prośbę mieszkańców Los Angeles informujące o braku dostępu do napisu Hollywood, co było celową zmyłką. Zignorowaliśmy znaki i dojechaliśmy najdalej jak się dało, następnie wdrapaliśmy się na stromą górkę i naszym oczom ukazał się napis HOLLYWOOD w zadowalającej wielkości.
Do Beverly Hills na Rodeo Drive pojechaliśmy "naszym" autkiem ;). Zrobiliśmy skromniutkie zakupy za kilkanaście tysięcy dolarów na jednej z najdroższych ulic i wieczorem jeszcze posiedzieliśmy na plaży w Santa Monica.
Komentatorzy
"Magic"
Walt Disney Central Hall
Wózki zakupowe z rzeczami bezdomnych...
Z gwiazdą Marlin
Dolby Theatre, Hollywood Blvd
Łapki ;-)
King Bruce Lee Karate Mistrz
Artur i Shrek ;)
HOLLYWOOD
HOLLYWOOD
Rodeo Drive
Szał zakupów ;)
Plaża w Santa Monica
Był to nasz punkt zwrotny. Opuściliśmy wybrzeże i ruszyliśmy z powrotem na wschód. Co prawda do zanim dotrzemy do Massachusetts mamy jeszcze sporo do zobaczenia, ale od tego momentu możemy już oficjalnie mówić, że wracamy.
W Kalifornii, jadąc drogą I-10 na wschód, odwiedziliśmy malutkie miasteczko Pioneertown, w którym nakręcono wiele westernów. Mają tam wszystko, co potrzebne, pocztę, bank, saloon, szeryfa, sklep, dom pogrzebowy, motel itd., wszystko w stylu Dzikiego Zachodu. Nie są to atrapy, tylko miejsca, które pełnią normalnie swoją funkcję zarówno dla mieszkańców, jak i turystów.
Niedaleko Pioneertown znajduje się kolejny park narodowy - Joshua Tree. Cały teren parku porośnięty jest przez drzewka Jozuego (tzw. jukka). W krajobraz parku wchodzą również skałki, jak wydaje się z daleka łatwe do amatorskiej wspinaczki. Spróbowaliśmy swoich sił... skałki na prawdę nie są trudne, ale zarazem bardzo ostre. Przydały by się rękawiczki, żeby nie zedrzeć skóry z rąk.
W parku Ola przeżyła swoją pierwszą, nie do końca przyjemną przygodę z kaktusami. Teren ten zamieszkiwany jest przez wyjątkowo agresywny gatunek kaktusa - Jumping Cholla Cactus, nic dziwnego, że trzymane są za ogrodzeniem. Jak jednak zrobić dobre zdjęcie na bloga zza ogrodzenia ?? Po prostu się nie da, czasami trzeba się poświęcić. Nazywane są skaczącymi kaktusami. Normalny kaktus czeka na kontakt bezpośredni i wtedy kują swoimi kolcami, ten natomiast, wredny stwór, przyciągany jest przez ładunki wytwarzane przez ciało ludzkie. Wtedy z łatwością opuszcza roślinę i wbija się głęboko w skórę. Wyciągnięcie kolców jest bardzo trudne i bolesne, o czym oboje się przekonaliśmy. Ola została bezpośrednio zaatakowana przez bestię, a Artur ucierpiał niosąc pomoc. Od tego czasu już bardziej uważaliśmy z czym robimy sobie zdjęcia ;).
Tego dnia, tradycyjnie tuż przed zachodem słońca, udało nam się dotrzeć do Salton Sea, ostatniego punktu programu w Kalifornii. Jest to martwe jezioro, największa depresja po Death Valley, wody o wysokim stopniu zasolenia. Plaża na pierwszy rzut oka wydaje się być pokryta bialutkim piaskiem, lecz gdy się przyjrzeć z bliska, nie jest to piasek tylko drobno skruszone rybie szkielety.
Żegnamy Kalifornię, przed nami kolejny stan do zobaczenia. Arizona. Mamy na to 3 dni.
Pioneertown
Sielanka ;)
Wild, Wild West
Saloon
Cowboy'ka ;)
Joshua Tree National Park
Ostre skałki
Jukka
Keys View 1581 m. n. p. m.
Z kaktusami trzeba delikatnie...
...i wtedy nie atakują ;)
Ola i krwawe bestie ;)
Uśmiech przez łzy :-(
Zachód słońca nad Salton Sea
Plaża (szkieleciki rybie)