czwartek, 31 października 2013

Niagara Falls, Ontario, Canada

Po kilkudniowym odpoczynku i przygotowaniach wyruszyliśmy w dalszą drogę. Wypożyczyliśmy auto w Hertz, Chevrolet Equinox pseudonim "CZOŁG" lub "TANK". Jest duuuży, bardzo pojemny. Zmieściliśmy w nim cały nasz ekwipunek na następny miesiąc. Dobrze, że jest taki duży, będzie się wygodnie spało ;).
Mamy ze sobą jednopalnikową kuchenkę, lodówkę, materace, śpiworki, koce, wszystkie nasze ubrania (na każdą pogodę), drewno na ognisko, zastawę stołową (plastikowa porcelana), fotel turystyczny, zapasy jedzenia, kij baseballowy (just in case) i dużo innych drobiazgów, które nam się przydadzą... lub nie ;-).
Auto szczególnie podoba się Arturowi (to on zaczął je nazywać Czołg). Prowadzi się świetnie... no może trochę ciężko rusza, ale jak już się rozbuja.... Nie ma jeszcze roku, przejechane 44 000 km, naładowane elektronika, co chwilę znajdujemy nowe gadżety, czasami z nami rozmawia ;-). Chyba ciężko będzie przesiąść się z powrotem do Skody po powrocie ;-). 
Od wczoraj przejechaliśmy około 900 km, z Pittsfield, MA, USA do Niagara Falls, ON, Canada, do Rest Area w okolicach Chatham-Kent, ON, Canada - tutaj nocujemy.
Nasze zwiedzanie wodospadu zaczęliśmy od razu po przekroczeniu granicy USA-Kanada (mamy nadzieje, że wpuszczą nas z powrotem) około godziny 11:00 pm. Nie pojechaliśmy od razu do motelu, żeby nie przegapić nocnego oświetlenia. Jest ono włączone tylko do północy. Krótki spacer, kilka zdjęć i trochę mokrzy od bryzy z wodospadu. Ola widziała Niagarę po raz pierwszy, Artur po raz trzeci... ale pierwszy raz od strony Kanady. W nocy wrażenia niesamowite, ale dopiero rano widać jak potężny jest ten wodospad i jak ogromne ilości wody nieprzerwanie przelewają się z wielkim hukiem. 
Rano przeszliśmy tę samą trasę, co w nocy, od strony American Falls do Canadian Falls. Oczywiście sesja zdjęciowa. Pogoda dopisywała, ale zbliżając się do większego wodospadu i tak zmokliśmy. Wygląda na to, że tam zawsze 'pada deszcz', no chyba, że wieje w drugą stronę. 
Kupiliśmy karnet na spacer za wodospadem (Journey Behind The Falls), film 4D (Niagara's Fury) i wystawę motyli (Niagara Parks Butterfly Conservatory). Wystawę odpuściliśmy sobie od razu, nie wiadomo po co, ale dają to w pakiecie.... przecież nas interesował wodospad, nie motyle. 
Film 4D pokazywał jak powstawał wodospad na przełomie wielu tysiącleci. O dziwo na film kazano ubrać płaszcze przeciwdeszczowe... Efekty specjalne były dopracowane do perfekcji: wstrząsy, mgła, śnieg, wiatr, deszcz, błyskawice, grzmoty. Wspaniałe doświadczenie... to już nasz drugi film 4D w Ameryce (pierwszy widzieliśmy w Coca-Coli w Atlancie). 
Zaraz po filmie zjechaliśmy windą 35-40 metrów w dół i tunelem przeszliśmy za wodospadem. Są tam dwa otwarte okna/wyjścia, przez które widać lejącą się z góry wodę. 2800m3 przelewa się każdej sekundy z prędkością 65 km/h. Tam też trochę zmokliśmy i my, i aparat... biedny musiał się suszyć na suszarce do rąk w toalecie ;).
Kusił nas lot helikopterem nad wodospadem, ale ze względów finansowych zadowoliliśmy się widokiem z Skylon Tower. Atrakcja tak jak i film godna polecenia. Taras widokowy można obejść dookoła podziwiając panoramę wodospadu, USA, Kanadę, Rainbow Bridge, rzekę Niagara i jezioro Erie.
Nasza jednopalnikowa kuchenka została dziś oficjalnie rozpakowana i przetestowana. Usmażyliśmy pyszną jajecznice z kanadyjskich jaj ;-P. Teraz szykujemy się do spania i jutro rano ruszamy przez Detroit do Chicago. Dobranoc.



Panorama ze Skylon Tower

Niagara nocą

;-)

Artur...

... a tu Ola ;)

...i Ola ;)

Reflektory do nocnych iluminacji

Ulice Niagara Falls

American Falls

Canadian Falls

My ;)

Mist and spray....

Taras widokowy 

Niagara Falls

Halo Mama :)

Tęcza jest tam chyba codziennością

Próg wodospadu

Kurczaczek ;)

2 kurczaki ;P

Artur :)

;-)

Przy wodospadzie

Tunel za wodospadem

'Widok' na wodospad z drugiej strony ;)

View from Skylon Tower

American Falls

Ola na wieży

Artur gotuje kolacje...

...a Ola wcina :)

niedziela, 27 października 2013

Massachusetts (Boston-Camp Greylock)

21 i 22 października odwiedziliśmy Boston... Miasto łatwiej się zwiedza niż jakiekolwiek inne :) jest tam gotowy szlak, którym trzeba podążać i w ten sposób można  zobaczyć najważniejsze rzeczy w mieście. Szlak nazywa się Freedom Trail (Szlak Wolności) i oznaczony jest czerwoną linią (2,5 mili), wystarczy się jej trzymać. I tak zrobiliśmy...
Zaczęliśmy od Parku Boston Common - najstarszego paku w USA. Na niewielkiej górce położony jest Massachusetts State House (ratusz) ze złotą kopuła. Dalej kościół Park Street Church, King's Chapel i niesamowicie klimatyczne malutkie cmentarze (King's Chapel Burying Ground, Granary Burying Ground). Niektóre nagrobki były już nieczytelne, niektóre wskazywały na 1600 i 1700 rok.
Podążając wzdłuż szlaku minęliśmy jeszcze kilka historycznych miejsc: Benjamin Franklin Statue, Old South Meeting House (gdzie organizowano Boston Tea Party), Old State House. Tuż obok Old State House stał sobie osiołek, tzn. rzeźba osiołka... Artur oczywiście nie odmówił sobie przyjemności i dosiał zwierzaka :).
Dalej natrafiliśmy na miejsce Bostońskiej Masakry, która zapoczątkowała amerykańską rewolucję przeciwko władzy brytyjskiej, w "maskarze" zginęło wtedy 5 (pięć) osób; Faneuil Hall - giełda i miejsce historycznych spotkań i wystąpień; Paul Revere House - dom amerykańskiego patrioty.
Następny na czerwonym szlaku był kościół Old North Church, to z tego miejsca miał zostać wysłany sygnał informujący o ataku Brytyjczyków (jeden dzwon jeśli lądem, dwa jeśli od strony wody) i kolejny urokliwy cmentarzyk Copp's Hill Burying Ground.
Po około 2 godzinnym spacerze wytyczonym nam przez czerwoną linię, musieliśmy przeprawić się mostem Charelstowne Bridge na drugą stronę rzeki Charles River, aby dotrzeć do kolejnego historycznego "miejsca". USS Constitution przycumowany w porcie w Bostonie, najstarszy pływający i pozostający w czynnej służbie wojskowej okręt na świecie. Na wstępie oczywiście kontrola bezpieczeństwa, skanowanie, prześwietlanie i mogliśmy podejść bliżej do tego trójmasztowca. Na koniec Bunker Hill Monument - bardzo przypomina Monument Waszyngtona w DC (tylko, że nie jest w remoncie).
Będąc w Bostonie musieliśmy wybrać się na najsłynniejszą uczelnię na świecie - Harvard.
Obok Harvadu jest kolejna bardzo prestiżowa uczelnia - MIT, tam też większość studentów stanowią Azjaci.
Tego dnia nie mieliśmy noclegu, więc wzięliśmy nasze bagaże i pojechaliśmy na lotnisko. Pierwszy raz wypróbowaliśmy nasze nadmuchiwane, plażowe materace, śpiworki i zasnęliśmy sobie na terminalu B tuż obok kontroli bagażowej ;). Było nawet wygodnie.
Drugi dzień rozpoczął się bardzo wcześnie, już około 4:30 lotnisko zaczęło żyć, my też wstaliśmy, poranna toaleta, kawa i pączek w Dunkin Donuts. Tego dnia mieliśmy w palanch stadion Red Sox na Fenway Park i wieżowiec Prudential Center. Niestety nie udało nam się wjechać na górę na 52 piętro i wypić filiżanki kawy za $6, byliśmy za wcześnie.. (ok.10:30). Za to stadion obejrzeliśmy z każdej strony. Tego dnia musiał być jakiś ważny mecz, było dużo ekip telewizyjnych, ciężarówek z piwem, widać że w Stanach mecz baseballu to duże wydarzenie.
Resztę czasu, jaka nam została do autobusy spędziliśmy w bostońskim parku, na słoneczku :) Aha, na obiad była pizza, chyba jeszcze nigdy nie jedliśmy lepszej (nie pamiętamy nazwy, ale knajpka jest na ulicy Stuart Street).

Z Bostonu udaliśmy się do Hartford w Connecticut. Był to nasz ostatni odcinek podróży Megabusem ;). Z Hartford do Springfield pojechaliśmy już Piotrusiem Panem (inne linie autobusowe) i tam czekali na nas Sue i Mike. Artura znajomi z Camp Greylok gdzie spędził 3 sezony letnie. Po drodze do ich domu nie obyło się bez sytej kolacji w Russel Inn. Staraliśmy się od początku naszego pobytu w USA zrzucić kilka kilogramów i raczej oszczędzaliśmy się z jedzeniem, ale tutaj z Mikiem i Sue nie jest to łatwe. Codziennie jemy w innej restauracji i mam wrażenie, że z dnia na dzień serwowane są coraz większe porcje. Nie ważne jak byśmy się już na jedli na końcu zawsze pada pytanie: 'Co na deser ?'.  No cóż tak to już jest w tej Ameryce ;) Te kilogramy, których udało nam się pozbyć powoli wracają.... Jak ruszymy dalej w drogę znowu będzie trzeba się jakoś ich pozbyć. Obecnie spędzamy z nimi każdą wolną chwilę i szykujemy wszystko, co potrzebne na dalszą podróż. Zdążyli pokazać nam już całą okolice. Zabrali nas na szczyt Mt. Greylock, najwyższej góry w Massachusetts (3491 stóp, 1064 m npm). Przy dobrej pogodzie widać z góry pięć stanów (Massachusetts, New York, New Hampshire, Vermont, Connecticut). Dla Artura nie było to nic nowego, spędził już z nimi dużo czasu kilka lat wcześniej, a na szczycie Mt. Greylock bywał wielokrotnie. Pewnie dlatego, że na sam szczyt prowadzi droga i można tam się dostać autem. Ola zobaczyła jak wygląda region Berkshire w Massachusetts jesienią.... jest chyba piękniejsza tutaj niż nasza 'polska jesień'. Trochę odpoczywamy i zbieramy siły na dalsze podboje. Dookoła nas jest tylko las !!!, wszędzie las !!!.... Nie ma zasięgu w telefonie, ale na szczęście jest internet ;). We wtorek wypożyczamy auto i ruszamy na Zachód :).


Boston Common

Massachusetts State House

Boston Freedom Trail

Cmentarz

Artur na ośle

Miejsce Bostońskiej 'Masakry' 

Old State House

Faneuil Hall

Na szlaku ;)

Boston The Freedom Trail

Boston Fire Department

USS Constitution

Bunker Hill Monument

Artur odpoczywa na Harvardzie

Massachusetts Institute of Technology

Massachusetts Institute of Technology

Pobudka na lotnisku ;)

Boston Red Sox

W sklepie Red Sox

Wszystkiego Najlepszego Mamo ;) 

Mt. Greylock (Ola z Mikiem)

Widok z góry na North Adams

Artur i Mike na szczycie

Chyba nie uciekniemy przed zimą.... ;)