Key West leży najdalej na południu USA, to stamtąd najbliżej na Kubę (90 mil/144 km), dotrzeć tam można tylko jedną drogą lądową.... To tam znajduje się 'zerowa mila' drogi US-1, tam zaczynają się i kończą Stany.
Droga na Key West przypomina przeskakiwanie z wyspy na wyspę dłuuugimi mostami (np. 7 Milowy Most w Grassy Key to najdłuższy na świecie most dla rybaków). Na każdej z wysp jest coś ciekawego: na Grassy Key oprócz 7 Milowego Mostu można popływać z delfinami, na Marathon znajdziemy szpital dla żółwi, na Lower Key - rezerwat jeleni.
Wstąpiliśmy do Visitor Center, aby dowiedzieć się, jak wygląda sytuacja na Key West. Okazało się, że właśnie rozpoczyna się tam 10-dniowe święto - Fantasy Fest. Ludzie malują swoje ciała farbą i paradują tak (nago) po ulicach :-)). W związku z tym, tanich miejsc noclegowych nie było ! Znaleźliśmy najtańszy camping, gdzie mogliśmy przespać się w naszym aucie oraz skorzystać z wody i prądu za jedyne $45 ;))). Wybraliśmy opcję pt. SPONTAN - co ma być to będzie ;)
Już na wjeździe do Key West spotkaliśmy 2 wielkie jaszczury. W pierwszym momencie pomyśleliśmy, że chyba komuś uciekły z domu. Owe legwany wyglądały jak potężne smoki wylegujące się na słońcu. Miały około 1,5 metra długości.
Legwany i inne jaszczurki nie są na Key West niczym nadzwyczajnym, tak jak dziko biegające koguty i kury. Opowiedziała nam o tym pani z Polskiego Sklepu ;) - tak, nawet tam jest polski sklep !!!! Gady nie są lubiane wśród miejscowych hotelarzy. Wynajmują oni ludzi, którzy je wyłapują i wywożą z posesji hotelowych. Krążą słuchy, że dla biedniejszych stanowią one nawet pożywieniem (podobno smakują jak kurczak).
Na Key West parkowanie na ulicy jest o dziwo bezpłatne !!! Bez problemu znaleźliśmy miejsce bardzo blisko wszystkich zaplanowanych atrakcji, ale dla pewności i świętego spokoju sprawdziliśmy całą ulicę czy aby na pewno możemy tam zaparkować za free. Byliśmy przygotowani na jeszcze wyższe opłaty niż w Miami. Tym razem spotkała nas miła niespodzianka ;).
Punktem charakterystycznym na Key West jest boja oznaczająca najbardziej wysunięte na południe Stanów miejsce (Southernmost Point). Jest to małe oszustwo, gdyż ten prawdziwy punkt znajduje się na terenie bazy wojskowej USA, do którego nie ma dostępu. Jedni turyści o tym wiedzą inni nie, wszyscy natomiast robią sobie z boją zdjęcie i meldują się tam na facebooku.... my też :).
Jeden dzień tam to trochę za mało. W przyspieszonym tempie zaliczyliśmy dwie plaże. Jedną w Fort Zachary Taylor Park, drugą Higgs Beach. Obie piękne i jedyne w swoim rodzaju. Nie zwalniając ruszyliśmy na Mallory Square, podziwiać zachód słońca. Żeby tam dotrzeć mieliśmy do pokonania całą Duval Street. Coś w rodzaju Bourbon Street z Nowego Orleanu... kluby, restauracje, sklepy i tłumy bawiących się ludzi. W centrum znajduje się dom Ernesta Hemingwaya oraz wspomniana wcześniej Zerowa Mila.
Temperatury nawet w nocy nie ustępowały. Takich upałów jeszcze nigdy w życiu nie mieliśmy okazji doświadczyć na własnej skórze. Wstąpiliśmy na przepyszne lody, a tu niespodzianka - za ladą Polka.
Nadeszła pora decyzji - gdzie śpimy ??. Rozpatrzyliśmy wszystkie za i przeciw, no i wypadło na samochód zaparkowany, tam gdzie był zaparkowany - na ulicy :-).
Noc nie należała niestety do najlepszych. Zdarzało nam się sypiać w lepszych miejscach :). Budziliśmy się dosyć często, powody były dwa: pierwszy to, że spanie w aucie nie jest legalne, drugi - ekstremalnie wysoka temperatura. Było ponad 30 stopni. Co jakiś czas odpalaliśmy auto włączając klimatyzację, ale efekt był krótkotrwały. Otwarcie okien bardziej szkodziło niż pomagało.
Mimo naszych nocnych niedogodności spowodowanych raczej naszymi oszczędnościami, musimy stwierdzić, że Key West jest o niebo lepszy niż przereklamowane Miami. Możemy to miejsce z czystym sumieniem polecić każdemu, kto chce wypocząć, dobrze się pobawić, popływać w ciepłej wodzie i poopalać. Widoki i roślinność na wyspie i w drodze na wyspę są.... nie do opisania. No i te jaszczury ;)
Przygoda w raju dobiegła końca. Wstaliśmy z rana (około 4 am), prysznic przy plaży (całe szczęście, że są) i w drogę na bagna Everglades.
Na szczęście shutdown już się zakończył, bo pewnie przed parkiem czekałaby na nas tabliczka z informacją o zamknięciu parku do odwołania.
Park Narodowy Everglades to tysiące kilometrów kwadratowych bagien i mokradeł zamieszkanych przez dzikie zwierzęta, w tym nasze ulubione aligatory i krokodyle. Zakupiliśmy roczną wejściówkę na wszystkie Parki Narodowe w USA (przyda się na Zachodzie) i poinformowani w Visitor Center skorzystaliśmy z pieszej wycieczki z Park Rangerem. Spotkaliśmy nasze pierwsze w parku aligatory, jeden nawet płyną i prezentował się tak, jak by został wypuszczony specjalnie na tę okoliczność. Był piękny ;)
Kolejne miejsca w parku odwiedziliśmy już sami, spotkaliśmy tylko jednego małego krokodylka na drodze (zanim zrobiliśmy mu zdjęcie, to uciekł :( ). Do tego strasznie pogryzły nas żądne krwi komary. Były jakieś wyjątkowo głodne. Obsiadły nas i nie dawały za wygraną. Pomogła ucieczka do auta i kilkuminutowe likwidowanie bestii w środku.
Podczas dalszej wycieczki w całym parku niestety nie udało nam się zobaczyć więcej krokodyli/aligatorów. Niepocieszeni zaistniałą sytuacją wróciliśmy do pierwszego punktu. Tam jak by na życzenie czekały na nas cztery przepiękne aligatory. Wcale nie uciekały tylko spokojnie pozowały do zdjęć. Nie były agresywne ;-). Artur bardzo chciał je nakarmić, miał nawet przygotowane mięsko z indyka ze sobą, jednak kary za karmienie zwierząt są za wysokie, żeby ryzykować ;).
Najwięcej krokodyli jest na prywatnych farmach krokodyli, ale to już nie to samo, co te na wolności.
Wieczorem, drogą US-41 udaliśmy się do Sarasoty. Podróż prowadziła przez Park Narodowy Everglades - około 150 km prawie prostej drogi (no dobra było kilka zakrętów, ale oprócz tempomatu przydałaby się blokada kierownicy i można iść spać). Wykończeni po całym dniu spędzonym na bagnach wynajęliśmy pokój w przydrożnym motelu.
W Sarasocie czekały na nas dwie piaszczyste plaże, białe jak cukier. Lido Beach i Siesta Key Beach. Opalanie i kąpiele w Zatoce Meksykańskiej. Tutaj powstał pomysł na urodzinowe zdjęcie dla Baśki (siostry Oli). Nazbieraliśmy muszelek i ułożyliśmy specjalnie dla Niej napis HAPPY B-DAY BASKENS ;).
Wczasy na Florydzie dobiegały końca. Musieliśmy jeszcze tylko dojechać na lotnisko w Orlando i oddać samochód. Właściwie to tutaj piszemy tego posta ;).
Podsumowując, pokonaliśmy 1276mil/2053km dookoła Florydy. Było pięknie, gorąco, miło i przyjemnie. Odpoczęliśmy, zobaczyliśmy aligatory, papugi, legwany.
Nie pisaliśmy o tym wcześniej, ale na Florydzie oprócz dzikiej przyrody, ludzie mają też swoje wielkie jachty i piękne wille, w których spędzają swój wolny czas lub po prostu przeprowadzili się tam na emeryturę. Troszkę im tego zazdrościmy ;).
Dzisiejszą noc spędzimy, już nie pierwszy raz w USA, na lotnisku. Właściwie to zostały nam 4 godziny do wylotu ;). Zaraz kładziemy się spać, chociaż na trochę. Wiedzieliśmy, że na lotnisku jest miło i przytulnie, do tego są ogólnodostępne gniazdka z prądem i darmowy internet... to wszystko dzięki portalowi http://www.sleepinginairports.net/. Dobranoc :)
Nasza trasa po Florydzie ;) (1276mil/2053km)
Znaki ostrzegawcze ;)
Key Largo (w drodze na Key West)
Jeden z mostów...
Delfinarium
Seven Mile Bridge
Piękny legwan ;)
Polski Sklep
Najdalszy punkt na południe USA
Dom Ernesta Hemingwaya
Dzikie koguty ;)
Meldunek na FB ?? ;)
Higgs Beach
Chwila odpoczynku
Zachód słońca (Mallory Square)
To już prawie Kuba ;)
My ;)
Dyskoteka na rowerze
Początek drogi US-1
W pełni gotowi na Halloween
Wyjazd z Key's
Mega homar
Aligatorek ;)
"Jest piękny, it's beautiful"
"FORFITER... At least four feet" ;)
"Zamierzam dać mu kurczaka.. Im gonna give'im a chicken" ;)
"Zobacz szwagier jest tutaj przy brzegu" ;)
"Zobacz szwagier jaka franca" ;)
Dżungla
Droga US-41 przez bagna
Zachód słońca US-41
Wszystkiego najlepszego Baśka !!!
Happy B-day Baskens !!!
Lol ;)
Hop ;)
Z pozdrowieniami dla Zebry... :)
Lido Beach
Plaż
Palma ;)

Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńHej... Dopiero dzisiaj odkryłam Waszego bloga i zamiast robić coś konstruktywnego przez ostatnią godzinę w pracy czytałam wszystko po kolei. Chyba nie dostanę premii... A tak na serio to cudowna podróż i już nie mogę się doczekać kolejnych postów.... Artur nie podejrzewałam, że tak dobrze radzisz sobie z pisaniem :)
OdpowiedzUsuń