czwartek, 21 listopada 2013

Las Vegas - Hoover Dam - Zion - Death Valley - Yosemite

Po nocnych spacerach ulicami Stripu czekał nas kolejny ciężki dzień. Pierwszym punktem programu była Tama Hoovera. Na pewno znacie ją z wielu filmów. Tama wybudowano na rzece Kolorado. Dzięki zaporze powstało sztuczne jezioro Mead. Ze względu na lokalizację Hoover Dam, na granicy stanów Nevady i Arizony, a zarazem granicy zmiany czasu, po obu stronach obowiązuje inny czas.
W dniu naszej wizyty poziom wody na jeziorze był bardzo niski. Na skałach dookoła można było zobaczyć biały pas pokazujący, jak wysoko sięga poziom wody.
Nieopodal zapory znajduje się most Mike O'Callaghan-Pat Tillman Memorial Bridge. Weszliśmy prawie do połowy mostu, żeby podziwiać wspaniały widok na tamę z innej perspektywy.
Dodatkową atrakcją nieopodal były loty helikopterem nad jeziorem Mead i Tamą Hoovera. Wielka reklama $29 przyciągnęła naszą uwagę. Nigdy nie lecieliśmy helikopterem, więc postanowiliśmy zapytać o szczegóły. Okazało się ze za 29 dolców lot trwa 2 minuty i jest tylko nad jeziorem, a żeby zobaczyć tamę z lotu ptaka, trzeba wydać $69 lub $129. Jak dla nas troszkę za dużo ;).
Pewnie nie uwierzycie, ale siedzimy właśnie w motelu w Roswell, obok nas jest szpital i lądowisko dla helikoptera, który właśnie wystartował... Dosłownie w momencie, w którym piszemy o lotach nad Hoover Dam ;)

Tama Hoovera

Hoover Dam

Mike O'Callaghan-Pat Tillman Memorial Bridge

Nevada time

Arizona time

Jezioro Mead (na skałach widać niski poziom wody)

Tama Hoovera z mostu


Tak jak zaplanowaliśmy poprzedniego dnia, wróciliśmy do Zion National Park. Zostawiliśmy samochód na parkingu przy Visitor Center. I shuttle busem pojechaliśmy wgłąb parku. Nie było możliwości objechania parku samochodem przez zbyt dużą liczbę odwiedzających. Park stosuje rozwiązania z transportem autobusowym głównie w sezonie letnim, jak i w weekendy (zwłaszcza te z darmowym wstępem).
Trasa autobusowa trwała około 40-50 minut i doprowadziła nas do: Temple of Sinawava, Big Bend, Weeping Rock, The Grotto i Zion Lodge. W parku spotkać można m. in. jelenie, lwy górskie, sępy kalifornijskie i tarantule. Ola nie chciała napotkać zwłaszcza tych ostatnich. Oprócz trasy autobusowej przejechaliśmy dostępną dla samochodów drogą przez tunel (tak jak dzień wcześniej). Chcieliśmy jeszcze raz zobaczyć górę "szynkę" z drugiej strony.
Czekał nas kolejny 'nieplanowany' nocleg w Vegas.

Zion

Zion

Na szlaku

Wjazd do tunelu

Bighorn sheep

Ola i góra 'szynka' jeszcze raz

Skałki

Jeszcze inne skałki

Motocykl ;)


W Vegas w niedziele ceny hoteli spadają i trzymają się na niskim poziomie aż do czwartku. Skorzystaliśmy z okazji i noc spędziliśmy w Stratosphere Casino, Hotel and Tower za niecałe $44 (w cenę wliczony podatek miejski $14,99). Trzygwiazdkowy hotel z najwyższą wieżą widokową w Las Vegas. Wjazd na taras widokowy normalnie kosztuje $18, ale dla gości hotelowych jest darmowy.
Tego wieczora poznaliśmy 'lepsze' Vegas. Zamiast na przereklamowany Strip udaliśmy się do downtown na Fremont Street. Obejrzeliśmy wielkim ekranie-suficie-telebimie, czy jak by to inaczej nazwać, 6 minutowe show pełne kolorowych iluminacji i dźwięków do muzyki Bon Jovi. Ekran ma długość 90 ft (około 27 m) i rozciąga się nad ulicą Fremont. Show na prawdę robi mega wrażenie. Na ulicy wrze podobnie jak na Time Square w NYC. Spotkaliśmy Spidermanów, Batmanów i inne wynalazki, z którymi, za drobną opłatą, można sobie zrobić zdjęcie.
Ola padła ze zmęczenia, Artur nie poddał się i ruszył na nocne wojaże po Vegas. Daleko nie musiał się oddalać, w kompleksie hotelowym było wszystko, co potrzebne: kasyno, bar i wieża widokowa... z karuzelą na szczycie. Zaczął oczywiście od karuzeli i chyba słusznie ;). Za skromną opłatą można było kupić karnet na nielimitowaną ilość przejazdów.... ;) Wydawałoby się, że to tylko karuzela, ale gdy ramię Insanity z fotelami wysunie się już na 20 m od wieży i jak już się zawiśnie w powietrzu na wysokości 109 piętra (270m nad ulicą) i spojrzy w dół... poziom adrenaliny rośnie. No a jak to wszystko zacznie się jeszcze kręcić z prędkością około 65 km/h, to jest po prostu zaje&*^cie ;). Gorzej już być nie mogło... kolejna karuzela.... Big Shot, na którym Artur bywał wielokrotnie z tą tylko różnicą, że start odbywał się z ziemi, a nie ze szczytu wieży. Platforma przymocowana do iglicy wynosi pasażerów 64m w górę z prędkością 72km/h i przy obciążeniu 4G osiąga wysokość 329m. Jak się domyślacie... jeszcze bardziej zaje&*^cie ;). Ostatnią atrakcją na wieży było X-Scream... platforma z wagonikiem (coś w stylu kolejki górskiej) o długości tylko 8m, ale te 8 metrów wystarczy. Wagonik rusza z wieży pod kątem 45 stopni w dół i zatrzymuje się dopiero w ostatniej chwili. Całość atrakcji porównywalna do skoku w tandemie ;).
Karnet pozwalał na nieograniczoną ilość przejazdów, dlatego Artur wykorzystał go w 200%. Pojeździł na karuzelach przez prawie 2 godziny i tak naładowany dawką  pozytywnej energii ruszył do Kasyna... Co działo się później nie chciał zdradzić, bo jak to się mówi "What happens in Vegas stays in Vegas".


Witamy w Las Vegas

Na ulicach Vegas 

Siano w Vegas ;)

Fremont Street Experience

Neony Vegas

To samo :)

Fremont Street

Wieża Stratosphere 

Widok z karuzeli ;)

$$$


Nadeszła pora na Kalifornię. Niedaleko Las Vegas znajduję się Death Valley National Park, tzw. Dolina Śmierci. Udaliśmy się na Dante's View (1669 m. n. p. m.), aby zobaczyć miejsce zwane Badwater - największa depresja w Ameryce Północnej (282 ft / 86m. p. p. m.) z góry. Dalsza jazda przez Twenty Mule Team Canyon przypominała rajd po bezdrożach, co bardzo podobało się Arturowi, mógł przetestować auto na drodze gruntowej. Dookoła całkiem inny krajobraz niż spotykany przez nas do tej pory. Góry dookoła były bardzo kruche, bardziej przypominały zbity, wysuszony piach niż skałę.
Zobaczyliśmy Zabriskie Point i dojechaliśmy Badwater. To ten sam punkt, który wcześniej oglądaliśmy z Dante's View. Dno depresji pokryte jest warstwą soli.
Wracając z Badwater zboczyliśmy z drogi. Przejechaliśmy przez Artists Drive, kręta droga wśród kolorowych skał. Minęliśmy miejsce zwane Artists Palette, które było tak kolorowe, że rzeczywiście przypominało paletę malarza. Zbliżał się zachód słońca, a nam tradycyjnie zaczynało brakować czasu. Do zobaczenia były jeszcze wydmy Mesquite Flat Sand Dunes. Dotarliśmy tam o zmroku. W ostatniej chwili zdążyliśmy zrobić kilka zdjęć. Czekała nas jeszcze długa droga do Yosemite National Park. Chcieliśmy dotrzeć do Bishop, niedaleko parku i tam spędzić noc. Po drodze minęliśmy Sequoia and Kings Canyon National Park z największymi sekwojami świata: General Sherman Tree i General Grand Grove. Trochę tego żałujemy, ale niestety nie było na to czasu.

Dolina Śmierci

Widok z Dante's na Badwater

Za nami największa depresja :) 

Twenty Mule Team Canyon

Twenty Mule Team Canyon

Zabriskie Point 

Kojot ;)

85,5 m. p. p. m.

Resztki wody na pustyni (Badwater)

Poziom morza

Paleta Artysty

Wydmy

Zachód słońca


Park Narodowy Yosemite znajduje się w górach Sierra Nevada. Na stronie internetowej parku widnieją ostrzeżenia o zamkniętych drogach zwłaszcza Hwy 120, którą chcieliśmy przedostać się na drugą stronę gór. Obowiązują nakazy posiadania łańcuchów na koła (których nie mieliśmy), a przewidywane były opady śniegu. Na szczęście pogoda się nie sprawdziła, droga była przejezdna, a dzień jak dla nas był bardziej wiosenny niż zimowy.
Brama wjazdowa do parku - Tioga Pass Entrance, leży na wysokości 3031 m. n. p. m. Małe jeziorka przy drodze były częściowo pokryte lodem. Stamtąd kierowaliśmy się na zachód przez łąki na Tuolumne Meadows. Po drodze odwiedziliśmy wodospad Bridalveil Fall, wysokość 188 m. Mijaliśmy ogromne drzewa, droga prowadziła przez tunele i mosty, była kręta, jak to bywa w górach. Widzieliśmy szczyt El Capitan wys. 2307 m. n. p. m. Zatrzymaliśmy się u podnóża Glacier Point, widocznego 980 m nad nami. W Visitor Center poinformowano nas, że droga na Glacier Point jest również otwarta i możemy się tam udać. Tak też zrobiliśmy. Znajduje się tam słynna skałka, na której odważni, albo szaleni ludzie robią sobie zdjęcia. Prawdę mówiąc chcieliśmy też mieć taką pamiątkę. Rozsądek wziął górę. Po podejściu do krawędzi nie zdecydowaliśmy się wskoczyć na wystającą skałkę. Mimo, że tuż przed nami pewna pani skakała sobie po niej jak gdyby nigdy nic i nie przejmowała się prawie kilometrową przepaścią za plecami. Zrobiliśmy zdjęcia w bezpieczniejszych miejscach z widokiem na Half Dome ;). Nie było jeszcze tak bardzo późno, więc zgodziliśmy się, że damy radę dotrzeć do południowej części parku, do Mariposa Grove, by na własne oczy zobaczyć te gigantyczne sekwoje. Grizzly Giant (1800 lat) podziwialiśmy oczywiście o zmroku, czuliśmy się jak mróweczki wśród tak wielkich i starych drzew. Czekał nas nocleg w naszej ulubionej sieci hoteli "Rest Area" w okolicach San Francisco.

Yosemite National Park

Śnieżek ;)

Jeziorko :)

Drzewka :)

...i my ;)

Bridalveil Fall

El Capitan

U podnóża Glacier Point (980 m w górę)

Słynna skałka na Glacier Point (980 m w dół)

Glacier Point widok na Half Dome

Pomiary odległości... i ocena możliwości ;)

Ola dumna, że w ogóle się tam zbliżyła ;)

Nieco bezpieczniejsze miejsce ;)

Freeedom z widokiem na Half Dom ;)

;-)

W USA wszystko największe (wielka szycha)

Wielkie drzewo

Naprawdę wielkie drzewo 

Przejście przez drzewo ;)

I jeszcze większe drzewo (Grizzly Giant)

Dobranoc ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz